Czego chcą narody, czyli o manipulacji polityczno-statystycznej

Język, Manipulacja   

Na wstępie zaznaczam, że pomysł na wpis jest dosyć stary i czekał na swą realizację kilkanaście miesięcy. Nie należy łączyć go bezpośrednio ze smutnymi i tragicznymi wydarzeniami, jakie rozgrywają się w ostatnich dniach na Ukrainie, chociaż dotycząca ich medialna „narracja” (tak to się teraz modnie określa) wiąże się z treścią tego artykułu, aczkolwiek nie należy go utożsamiać z zajmowaniem przez autora jakiegokolwiek stanowiska w sprawach dotyczących tego kraju (autor już na wstępie stwierdza, że nie wie, czego pragnie inny człowiek, a już tym bardziej naród, a narodowi ukraińskiemu zawsze życzył i życzy dobrze). Chodzi o sam język używany przez polityków i publicystów.

W oficjalnej narracji na temat Ukrainy przejawia się wyrażana wprost lub implikowana sugestia, iż mamy do czynienia z walką między narodem a władzą, a naród ukraiński pragnie tego i tego. To samo zresztą działo się np. przy okazji tzw. arabskiej wiosny, kiedy to słuchając medialnych doniesień, można było odnieść wrażenie, że całe narody jak jeden mąż wszczęły rewolucję w imię wspólnych dążeń ogółu obywateli. Tylko nie wiadomo, przeciwko komu i czemu toczyły później długie wojny domowe, skoro przecież z doniesień medialnych można było wywnioskować, że rewolucjoniści realizowali cele całych społeczeństw. Zawsze są ci, którzy chcą zmian, i ci, którzy nie widzą konieczności ich dokonywania.

Nie trzeba zresztą wybiegać poza nasze krajowe podwórko. Gdyby literalnie brać wypowiedzi naszych polityków, to można by odnieść wrażenie, że jesteśmy narodem schizofreników, bo nagle okazuje się że według polityków „prodonkowych” naród polski (lub społeczeństwo polskie) pragnie tego i tego, a według „projarkowych” czegoś zupełnie przeciwnego. A prawda jest taka, że oba stronnictwa idą „łeb w łeb”, pragnienia elektoratu, społeczeństwa, narodu, czy jak to chce ktoś jeszcze nazywać, rozkładają się „po połowie”, ale politykom i sympatyzującym z nimi dziennikarzom z zaprzyjaźnionych mediów nie przeszkadza to w kreowaniu i zaklinaniu rzeczywistości przez pryzmat określonych interesów.

Niewiele taka oparta na uogólnianiu optyka różni się od prymitywnego postrzegania przedstawicieli różnych narodowości przez pryzmat stereotypów, w myśl których wszyscy Rosjanie to pijacy, Polacy — złodzieje, Francuzi — lowelasi, a Amerykanie — tępe grubasy. Bzdurne uogólnienia? Oczywiście, ale nie mniej ani nie więcej bzdurne niż stwierdzenia, że cały naród pragnie tego czy owego, ma takie, a nie inne dążenia itp. Jedni Niemcy popierali Hitlera — inni nie, jedni Polacy chcieli obalenia komunizmu — inni nie, jedni mieszkańcy Kosowa chcieli niepodległości — inni nie. I dlatego używanie stwierdzeń naród niemiecki, społeczeństwo polskie czy mieszkańcy Kosowa jest w takich kontekstach bez sensu, chyba że z takim stwierdzeniem połączymy wskaźnik procentowy uściślający, o jaką część populacji chodzi, z zastrzeżeniem jednakże, że nawet większość nie znaczy ogół

Tego typu postrzeganie może świadczyć albo o bezgranicznej naiwności autorów, albo o chęci zmanipulowania tzw. opinii publicznej, i to w dość siermiężny, chociaż na dłuższą metę skuteczny sposób. Taka metoda narracji w odniesieniu do własnych obywateli potęguje wrażenie pozornej jednomyślności, a wszystkich, którzy nie mieszczą się w propagowanym modelu postawy, przedstawia jako margines, któremu wygodniej będzie przyjąć to, co przyjęli wszyscy. Stara jak świat socjotechnika: jeśli myślisz inaczej, jesteś przedstawicielem marginesu, więc dla własnego dobra dołącz do większości. Przerabialiśmy to przez większość XX wieku (i przerabiamy nadal)… Jeśli zaś mówi się w ten sposób o dążeniach innych narodów, to tak naprawdę nie chodzi o zreferowanie ich rzeczywistych postaw i poglądów, lecz raczej uzasadnianie własnej polityki zagranicznej, podobnie zresztą jak deklaracje typu: naród polski w pełni popiera coś tam albo społeczeństwo polskie zdecydowanie potępia coś tam. Część popiera, część nie popiera; część potępia, część pochwala — tak jest zawsze, i tak będzie. Tę drugą narrację też już przerabialiśmy. Stare, ale nie przestarzałe metody urabiania opinii publicznej i narzucania obrazu świata…

Jednomyślność zdarza się bardzo rzadko — i to raczej w małych grupkach. Nawet w tak prozaicznych sprawach jak przełożenie sprawdzianu na późniejszy termin nie zawsze spotyka się pełną aprobatę całej, chociaż małej, społeczności klasowej (chociaż niezorientowani mogliby uznać, że przecież wszyscy uczniowie powinni chcieć mieć więcej czasu na naukę…), więc jak można mówić o jednomyślności w odniesieniu do całych narodów?

Tego typu retoryka, skłonność do uogólnień, a czasami przejaw zaklinania rzeczywistości tak naprawdę nie służą niczemu dobremu. Co gorsza, już nie raz i nie dwa razy doprowadzały do spektakularnych klęsk lub przynajmniej niepowodzeń w polityce wewnętrznej lub zagranicznej, o czym przekonywały się niejednokrotnie nawet światowe mocarstwa, które częstokroć, opierając się na takich uogólnionych przesłankach, uszczęśliwiały na siłę inne kraje, co potem ku wielkiemu zdumieniu obracało się przeciwko nim… To jedno. Druga rzecz jest taka, że miałkość analizowanego typu wypowiedzi jest tak oczywista dla każdego, kto zechce się nad nimi zastanowić, że może rodzić sprzeciw nawet u tych, którzy nawet popierają dane stanowisko, ale nie lubią robienia wody z mózgu, nienawidzą taniej socjotechniki, propagandy, manipulacji i prymitywnych uogólnień.

Zostaw komentarz

Silnik: Wordpress - Theme autorstwa N.Design Studio. Spolszczenie: Adam Klimowski. Modyfikacja: Łukasz Rokicki.
RSS wpisów RSS komentarzy