W poprzednim artykule wskazałem pierwszy problem mający wpływ na fatalne wyniki egzaminów maturalnych — system sprawdzianów kończących poszczególne etapy edukacji, który zamiast motywować uczniów, demotywuje ich (naprawdę, trzeba było mieć albo dużo złej woli, albo mało zdolności przewidywania, żeby coś takiego wymyślić…). Dziś omówię kolejny problem, jakim jest obecne funkcjonowanie systemu kształcenia ponadgimnazjalnego, a konkretnie umasowienie liceów.
Niegdyś uczeń kończący szkołę podstawową (ośmioklasową, gimnazjów wówczas na szczęście nie było) w zależności od predyspozycji wynikających z zainteresowań, sytuacji życiowej, planów na przyszłość i zdolności wybierał albo zasadniczą szkołę zawodową, albo technikum, albo liceum — profilowane lub ogólnokształcące. W związku z tym do liceum trafiała tylko intelektualna elita uczniów — jakieś 20, może 30 procent ogółu. Część trafiała do techników, a duża część wybierała szkoły zawodowe, które maturą się nie kończyły. I wszyscy byli zadowoleni, gdyż system ten pozwalał zdolniejszym pogłębić wiedzę przed podjęciem studiów, a pozostałym zdobyć wykształcenie zawodowe i podjąć pracę. System ten działał na korzyść wszystkich, gdyż dawał różnym uczniom możliwość edukacji stosownie do potrzeb, uzdolnień i planów życiowych.
Problem pojawił się po zmianie ustrojowej i wynikał z przyczyn tkwiących w mentalności zbiorowej. Niestety, ustrój, w którym „wiodącą” rolę miał odgrywać sojusz robotniczo-chłopski, nie był w stanie wyrobić w społeczeństwie uznania dla ludzi dobrze wykonujących swoją pracę. Utarło się też, niestety, w większości wypadków zgodne z prawdą, przekonanie, iż do zawodówek idą „głąby”, do techników średnio zdolni, a do liceów najzdolniejsi. Nic więc dziwnego, że szkolnictwo zawodowe w końcu padło, gdyż ambicją rządzących stało się doprowadzenie do tego, żeby więcej osób mogło wylegitymować się wykształceniem — i tym średnim, i w konsekwencji tym wyższym. Oczekiwania te, niestety, zbiegły się z nie zawsze uzasadnionymi ambicjami samych uczniów lub ich rodziców dotyczącymi awansu społecznego przez awans edukacyjny.
Obecnie zdecydowana większość kontynuuje naukę w liceach, przez co szkoły te zatraciły swój elitarny charakter i stały się kolejnym szczeblem szkolnictwa masowego. Bez przesady mogę powiedzieć, że np. najsłabsi uczniowie z liceum, które ukończyłem lata temu, jeszcze przed tymi wszystkimi radosnymi reformami, w obecnym systemie sytuowaliby się wśród prymusów. Piszę to z pełnym przekonaniem. Choćby nie wiadomo jakich sofistycznych wywodów się imać, nie ma możliwości, żeby ta masa zdała egzamin na poziomie chociażby zbliżonym stopniem trudności do starego. Jedynym wyjściem była pseudoreforma, której celem było umożliwienie, jeśli nie wszystkim, to przynajmniej większości, zdania matury. Ale natury oszukać się nie da — jakieś, bardzo lekko licząc, 30 procent licealistów nie kwalifikuje się nawet do tego, żeby zdać maturę nawet w obecnej postaci; o tej z moich czasów nawet nie mówię, bo to byłby dla nich kosmos. Zresztą, oni w starym systemie nawet nie myśleliby o pójściu do liceum, a gdyby spróbowali, to odpadliby na egzaminie wstępnym, a gdyby nawet udało im się przecisnąć przez to sito, nie doszliby oni do samej matury, bo i wymagania po drodze były większe, mimo że bardziej konkretne niż obecnie, poprawkę w sierpniu można było zdawać tylko jedną, a nie dwie jak obecnie, a i demoralizującego przepisu o warunkowej promocji do klasy programowo wyższej nie było…
Wspomniane umasowienie liceów stwarza duży problem, gdyż ci, którzy mają kłopoty z opanowaniem podstaw podstaw (!), hamują rozwój tych, których naprawdę można by wykształcić na odpowiednim poziomie. W związku z tym nie ma szans, żeby liceum jakościowo różniło się od szkół podstawowych i gimnazjów. Rezultat? Więcej osób będzie wykształconych „średnio na jeża”, mniej jednak będzie wykształconych na poziomie odpowiednim dla szkoły średniej.
Konsekwencją tego stanu rzeczy jest kolejny problem: taki, że w zaistniałej sytuacji, gdy małe są możliwości rzetelnego wyuczenia uczniów, to jest przekazania im odpowiednio dużej wiedzy i wykształcenia umiejętności, zaczyna się ich uczyć „pod egzamin” — żeby tylko go zdali, niezależnie od tego, ile tak naprawdę umieją. Oczywiście, nie byłoby to możliwe bez zmiany formuły egzaminu maturalnego na taki, który umożliwił taką pseudoedukację…
Niestety, sytuacja ta działa i na niekorzyść tych zdolniejszych, którzy siłą rzeczy w takiej szkole nauczą się mniej, niż mogliby się przy swoich możliwościach nauczyć, a także tych najmniej zdolnych, którzy częstokroć pozbawieni w zasadzie innej możliwości wyboru, muszą męczyć się w liceum, które i tak nierzadko kończą, zadowalając się świadectwem ukończenia szkoły ponadgimnazjalnej i nawet nie próbując zdawać matury, wiedząc, iż jest to ponad ich możliwości. Duża też w tym wina rynku pracy, gdyż przedsiębiorcy często wymagają średniego wykształcenia od kandydatów na stanowiska, które w zasadzie niemal żadnego wykształcenia nie wymagają…
Jest jeszcze jedna rzecz. Licea coraz częściej kończą osoby, które w starym systemie miałyby problemy z ukończeniem zawodówki. Mówię oczywiście o liceach, które przyjmują uczniów nawet z upośledzeniem umysłowym. Wiadomo, że tacy uczniowie są zwykle „przepychani” z klasy do klasy, lecz gdy przystąpią do matury, żadna amnestia czy szukanie punktów na siłę nie będzie w stanie im pomóc…
Reasumując, szkolnictwo średnie, obecnie zwane ponadgimnazjalnym, podupada, co szczególnie dotyczy liceów, które siłą rzeczy muszą równać w dół. Owszem, liczba osób z wykształceniem ponadgimnazjalnym, zwanym dawniej średnim, zwiększa się, lecz kosztem pogorszenia jakości absolwentów. I trudno o to winić samych absolwentów. Nie oni są winni zaistniałemu stanowi rzeczy, lecz ci, którzy do niego doprowadzili lub dopuścili. Katastrofalne wyniki matury świadczą o tym, iż wrzucenie większości absolwentów gimnazjów do jednego worka było systemowym błędem, a fakt, iż uczniowie radzą sobie na egzaminie tak słabo, mimo że mają do opanowania mniej materiału i umiejętności niż kiedyś (nawet jeśli wziąć pod uwagę, że nauka w liceum trwa o rok krócej niż dawniej), jest tego najlepszym dowodem.
Nie wszyscy nadają się do nauki na pewnym poziomie, podobnie jak nie wszyscy nadają się do uprawiania sportu itd. Niedostrzeganie tego jest wyrządzaniem krzywdy samym uczniom. Niestety, naprawienie sytuacji wymaga zmiany mentalności społeczeństwa. Kiedy dowiaduję się, że mój były uczeń został mechanikiem, kucharzem albo kimkolwiek innym, mam świadomość, że przewyższam go w swojej dziedzinie, lecz jednocześnie myślę o tym, iż nie potrafiłbym robić tego, co on robi i w czym jest dobry. I wiem, że w związku z tym nie mam podstaw uważać się za kogoś lepszego niż on…
Dlatego uważam, że priorytetem powinno być przebudowanie modelu edukacji tak, by, podobnie jak np. w Niemczech, różnicował on uczniów po to, by dać im edukację taką, jakiej potrzebują. W Niemczech system taki działa i nikt na niego nie narzeka, w Polsce, niestety, póki co upowszechnić się nie ma szans, gdyż tu spaczone pojęcie równości szans jako urawniłowki przeważa nad rzeczową refleksją.
6 lip 2014 o 12:52
Nie wiem,czy poruszy Pan ten temat w kolejnej części, ale myślę, że prócz masowości liceów problemem jest także masowość studiów.
Studiuję na wydziale prawa, więc rozumiem, że moi koledzy i koleżanki nie muszą koniecznie znać wyższej matematyki, ale brak umiejętności dodawania ułamków czy ich mnożenia (zakres podstawówki) albo rysowania najprostszej możliwej funkcji w postaci y=ax +b (zakres gimnazjum) jak dla mnie ich dyskwalifikuje. Zastanawiam się, jak zdali maturę z matematyki? Chyba strzelając w pytaniach testowych. Nie wiem, jak to wygląda na innych niż mój wydziałach i uczelniach, ale kilkaset osób na jednym kierunku uważam za przesadę. Osoby, które tłumaczą swój brak znajomości tak prostej matematyki poprzez”bo ja jestem humanistą” (jakby to miało oznaczać, że humaniści to półgłówki), nie są w stanie samodzielnie napisać pracy na zadany temat, nie umieją zdać egzaminów z przedmiotów prawniczych, które stanowią przeważającą większość mojego programu studiów. Nawet jeżeli po poprawce wciąż będą mieli w indeksie 2, i tak kupią sobie warunek za kilkaset złotych. I tak to, niestety, wygląda.
Tworzone są jakieś dziwaczne kierunki typu polityka społeczna, okcydentalistyka, międzynarodowe stosunki kulturowe, z 10 kierunków związanych z zarządzeniem, które przez semestr mają tyle godzin zajęć, co ja przez semestr.
6 lip 2014 o 22:25
Może jest takie parcie na liceum, bo ludzie chcą mieć maturę i iść na studia? Dziś prawie wszyscy studiują. Można też niby iść do technikum, ale nauka trwa rok dłużej, a godzin w tygodniu jest o 15-20 więcej niż w liceum. Kiedyś można było być pielęgniarką, położną czy technikiem dentystycznym bez studiów. Dzisiaj wymagany jest chociaz licencjat.
18 lip 2014 o 8:43
Bardzo trafne spostrzeżenia. Tylko jak przeprowadzić te zmiany?