26 lutego 2015 r. nadzieje na medal w skokach narciarskich zostały rozwiane. Żyła był 9., Stoch 12., ale sezon się nie kończy, przed nami kolejne konkursy.
Tego samego dnia Legia zostaje rozbita przez Ajax i żegna się z Ligą Europy – szkoda, ale sezon się nie kończy, zostaje liga, Puchar Polski, kolejne mecze.
27 lutego 2015 r. zmarł redaktor Bohdan Tomaszewski. Skończyła się pewna epoka…
Śmierć Bohdana Tomaszewskiego nie była czymś bardziej niespodziewanym niż porażka naszych skoczków czy Legii. Redaktor miał już 93 lata i było oczywiste, że wiadomość o jego śmierci pojawi się już w niedługim czasie. Było jednak równie oczywiste, że wraz z nim odejdzie coś więcej… Dlatego też wiadomość o jego śmierci zasmuciła mnie bardziej niż niepowodzenia naszych sportowców z poprzedniego dnia.
Odszedł człowiek wyjątkowy — uczestnik Powstania Warszawskiego, sportowiec (przedwojenny wicemistrz Polski juniorów w tenisie), wybitny (rzadko używam tego słowa) komentator sportowy.
Dlaczego wybitny? Przede wszystkim ze względu na sposób, w jaki opowiadał o sporcie. Jako były sportowiec bardzo dobrze rozumiał sport i uprawiających go zawodników. Dlatego nie skupiał się na czysto zewnętrznych, policzalnych i mierzalnych osiągnięciach sportowców. Potrafił wczuć się w rolę zawodnika i chociaż nigdy nie rościł sobie praw do bycia nieomylnym, znakomicie, jak się wydaje, wyczuwał ich formę, momenty załamania, zawahania, zwątpienia, zagubienia, odzyskiwania wiary, euforii. Kiedy się słuchało jego komentarzy, nie dało się zapomnieć, że nie opowiada on o walkach robotów, lecz żywych ludzi, z ich psychiką, emocjami, słabościami, irracjonalnością. Do tego potrzeba wyjątkowej intuicji, której częstokroć nie mają nawet byli wielcy zawodnicy. On ją miał. On sport i sportowców rozumiał.
Nie ukrywam, że jego ulubiony sport, czyli tenis, wydawał mi się dyscypliną nudną, a jego oglądanie jawiło mi się jako forma dobrowolnej katorgi. Raz jednak, skacząc po kanałach, trafiłem na mecz tenisowy komentowany właśnie przez niego. Coś mnie musiało zaciekawić w tej krótkiej chwili, w której zdecydowałem się nie naciskać klawisza zmiany kanałów po raz kolejny, przynajmniej na chwilę. A ta chwila trwała do końca transmisji, nie tylko samego meczu… Dzięki niemu dostrzegłem w tym sporcie coś, czego przedtem nie widziałem. Nie mniej wciągająca okazała się lektura jego książek poświęconych sportowi.
Komentarze redaktora Tomaszewskiego cechowały się pewnym spokojem, ale takim, który nie nudził. Po prostu pan Bohdan potrafił przekazywać emocje bez popadania w spektakularną egzaltację, bez podnoszenia głosu. A mimo to emocje się czuło, przeżywało się, ale tak jakby inaczej — były to emocje głębsze, związane z lepszym rozumieniem tego, co się naprawdę dzieje, emocje kogoś, kto smakuje sport jak najlepsze wino. To było jak gra dobrego pianisty, który nie musi chwytać się tanich chwytów i z pasją bębnić w klawisze, by zachwycić. Po prostu Bohdan Tomaszewski nie narzucał się widzowi lub słuchaczowi, nie miał ambicji konkurować swoim komentarzem z wydarzeniem sportowym, przytłaczać gadulstwem. Umiał zachować umiar w komentarzu, a także ciszę, gdy komentarz uważał za zbyteczny.
No właśnie: zachwycić. Zachwycić można się było samymi komentarzami pana redaktora. To był prawdziwy wirtuoz, poeta z mikrofonem, mistrz mowy polskiej. Słuchanie jego pogadanek o sporcie było prawdziwą ucztą dla miłośnika języka. Łowcy językowych lapsusów nie pożywiliby się jego komentarzami i wypowiedziami, tak jak czynią to w wypadku innych komentatorów (chociaż, jak każdemu, i jemu przydarzały się lapsusy, jak stwierdzenie, iż Szurkowski to cudowne dziecko dwóch pedałów lub Pani Szewińska nie jest już tak świeża w kroku, jak dawniej). Więc nawet jeśli opowiadał o wydarzeniach, które w danym momencie niespecjalnie mnie jako kibica interesowały, słuchałem go dla samej przyjemności słuchania kogoś, kto posługuje się pierwszorzędną polszczyzną.
Obok kultury słowa cechowała go również kultura osobista i skromność. Widziałem go w życiu kilka razy i chociaż osobiście raz w życiu zamieniłem z nim „dzień dobry”, to widziałem, w jaki sposób zachowywał się wobec ludzi.
Dlaczego twierdzę, że razem z redaktorem Tomaszewskim kończy się pewna epoka? Cóż, z pełnym przekonaniem stwierdzam, że odszedł ostatni sportowy romantyk, który w sporcie widział sport, jego piękno, humanizm, szlachetność, a nie komercję i „celebrytyzm”, kto czuł ducha sportu, umiał przeżyć i pokazać jego piękno. Nie gonił za plotkami, nie zaglądał zawodnikom do portfeli, nie ekscytował się zawrotnymi premiami i kwotami transferów, nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do rankingów, dla niego liczył się sport. Nawet gdy opowiadał jakąś ciekawostkę, miała ona stricte sportowy charakter, a nierzadko pozwalała wręcz głębiej sam sport zrozumieć. Sport piękny, czysty, dżentelmeński, szlachetny, epicki… Sport, o któym pisał:
Sport sam w sobie jest piękny, niczego nie trzeba dodawać. Pozbawiony bezinteresowności przestanie być sportem, a nie stanie się cyrkiem. Powtarzam do znudzenia, że istotą sportu jest rywalizacja, wola walki. Sport jest demokratyczny i sprawiedliwy. Jest zaprzeczeniem fałszu, przemocy i hipokryzji. Jest aktem dzielności i poświęcenia.1
Sport z jego komentarzy, pogadanek i książek, które szczerze polecam wszystkim miłośnikom sportu i piękna polszczyzny.
W artykule wykorzystano fotografię zmieszczoną w serwisie http://pl.wikipedia.org.
1 http://www.press.pl/lewa_strona/pokaz.php?id=615&strona=4, cyt. za: http://pl.wikiquote.org/wiki/Bohdan_Tomaszewski (wróć)