Zagadka mogiły w Urlach

Inne   

Znów mamy wakacje, a wraz z nimi nadeszła pora wyczekiwanych wyjazdów. Prawie cztery lata temu w jednym z artykułów jako miejsce idealne na spędzenie lata z naturą i kulturą poleciłem Urle. W tej kwestii zdania nie zmieniam. Jeśli więc wracam do tego miejsca w tym artykule, to tylko po to, żeby uściślić jedną mało znaczącą informację, która w sposób dla mnie zaskakujący urosła do rangi wartej zainteresowania zagadki.

Nie spodziewałem się, że wzmianka o mogile niedaleko stacji PKP w Urlach, na rogu przedłużenia ul. Dworcowej w kierunku północnym i 1 Maja, stanie się przyczyną wymiany korespondencji z jednym z czytelników oraz konsultacji z osobami specjalizującymi się w różnych dziedzinach. Rzecz dotyczy kwestii w kontekście jakiejkolwiek mogiły zasadniczej, czyli tego, kto tak naprawdę został w niej pochowany. Wyniki zainspirowanych przez wspomnianego czytelnika dociekań prowadziły mnie do często sprzecznych wniosków. Nic więc dziwnego, że postanowiłem zamieścić wyjaśnienie tutaj, chociaż z literaturą czy językiem wiele wspólnego ono nie ma. A może i ma? W końcu w mówieniu o historii trzeba też wyciągać wnioski i interpretować fakty. A to jest mój żywioł. Dlatego postanowiłem podzielić się z Państwem swoimi ustaleniami.

Co napisałem?

W pierwszej wersji artykułu napisałem:

W czasie wojny w okolicach Urli toczyły się walki. Pamiątką po tych czasach jest samotna mogiła lotników francuskich, znajdująca się w lesie w pobliżu ulicy 1 Maja.

Celowo nie wdawałem się w szczegóły, co do których miałem poważne wątpliwości, ale nawet takie ogólne stwierdzenie przykuło uwagę jednego z czytelników, który zapytał, na jakiej podstawie sądzę, że pochowani tam byli lotnikami. I chociaż sam nie wiedział, kim dokładnie byli i skąd się wzięli u Urlach Francuzi, podał kilka szczegółów, które kazały mi się głębiej zastanowić nad tą sprawą.

Jak było naprawdę?

1. Jakiej byli narodowości?

Tu sprawa jest prosta. Pisząc o francuskich lotnikach, celowo uprościłem sprawę. Tak naprawdę we wspomnianym miejscu są dwie mogiły: jedna z murowanym pomnikiem i metalowym krzyżem, w której spoczęło 10 Francuzów (ich nazwiska w dalszej części tekstu), druga z drewnianym krzyżem (który co jakiś czas znika lub jest wymieniany), gdzie spoczął Włoch.

2. Czy byli to lotnicy?

Nie, to nie jest mogiła lotników — wbrew temu, co twierdzą niektórzy i co sam, nie weryfikując ich twierdzeń, napisałem. Nieporozumienie wynika z mylnego utożsamienia dwóch mogił. Otóż mogiła jakiegoś lotnika, o którym nie udało mi się niczego konkretnego dowiedzieć, znajduje się w bliżej nieznanym mi miejscu, najprawdopodobniej gdzieś w lesie w stronę Szewnicy. Niczego o niej nie wiem, nie widziałem jej, ale jej istnienie potwierdziło kilka „osobowych źródeł informacji”. Pochowani w mogile przy ul. 1 Maja Francuzi lotnikami nie byli, bo… skąd mieli by się tam wziąć lotnicy? Zasłyszana kilkukrotnie Wersja, jakoby zginęli w czasie lotu z pomocą dla powstańców w Warszawie, nie trzyma się kupy. Po pierwsze: co by robiło 10 osób w jednym samolocie z dostawą, a nie desantem? Po drugie: skąd wzięliby się ponad 50 km za Warszawą? Gdyby zestrzelili ich Niemcy, rozbiliby się wcześniej, na zajętych przez Rosjan terenach nie mieli czego szukać, płonącej Warszawy nie zauważyć i minąć nie mogli, a przede wszystkim… zamieszczona na mogile data (styczeń 1945) nijak się nie ma do tej legendy. Bujda na resorach i tyle. Obecność jakiegokolwiek samolotu aliantów zachodnich na tych terenach w tamtym czasie jest wykluczona.

3. Co o nich wiemy?

W celu zdobycia informacji udałem się do pani Ani z miejscowej biblioteki, która zajmuje się m.in. historią Urli i okolic. Od niej też dowiedziałem się podstawowych rzeczy, które relacjonuję poniżej.

Otóż jakoś pod koniec wojny Rosjanie przyprowadzili do Urli grupę kilkudziesięciu lub więcej osób różnej narodowości. Byli tam Francuzi, Włosi, jacyś Jugosłowianie, podobno Grecy i nie wiadomo kto jeszcze. Kim oni byli i skąd przyszli? Podobno przebywali wcześniej w jakimś obozie. Jakim? Czyim? Za co? Tego dokładnie nie wiadomo (częściowo udało mi się to ustalić później).

Ludzie ci tułali się po Urlach pozostawieni sami sobie, żyli z łaski mieszkańców, a żeby móc coś zjeść, zarabiali na różne sposoby: rąbali drewno, wykonywali prace gospodarcze, remontowe, ktoś tam malował portrety, możliwe że zarabiali też muzyką i śpiewem (wspomniany wyżej czytelnik napisał, iż jego dziadek opowiadał, że na jego weselu grali właśnie jacyś Francuzi) — co kto umiał, to robił. Ich lazaret (czyli szpital) znajdował się w okolicach domu p. Paśkudzkiej (postać znana i zasłużona) przy ul. Długiej (dom ten obecnie jest rozwalającą się ruderą ze śladami licznych libacji odbywających się wewnątrz, sam natomiast barak podobno stał tam jeszcze jakiś czas temu, obecnie już nie istnieje). Ci, których pochowano nieopodal lazaretu — mogiła jest raptem kilkadziesiąt metrów od wspomnianego domu — zmarli wskutek wycieńczenia i chorób, reszta rozjechała się po Europie. Ot, cała historia.

4. Czy byli to w ogóle żołnierze?

No właśnie, jeśli nie byli to lotnicy, to czy w ogóle byli żołnierzami? Kto to wie? Przynajmniej nikt mi nie potrafił tego powiedzieć. Powszechnie chyba przyjęta teoria głosi, że byli to żołnierze. Dość powiedzieć, że nawet w publikacji Starostwa Powiatowego w Wołominie miejsce to opisane jest jako cmentarz żołnierzy francuskich, a na mapie ulicznej w centrum Urli jako mogiła żołnierzy francuskich i włoskich. W jeszcze innym źródle wydanym przez władze lokalne, zetknąłem się z informację, jakoby mieli tu być pochowani francuscy partyzanci. Ciekawe tylko, co francuscy partyzanci robiliby na początku 1945 r. na opanowanych przez Rosjan terenach. Ta wersja w ogóle kupy się nie trzyma.

Założenie, że pochowani tu ludzie walczyli na tych terenach z bronią w ręce, w przeważającej części opiera się na nie najlepszym przetłumaczeniu napisu na pomniku. Brzmi on:

SOLDAU
Mazerac Pierre
Bonnin Henri
Desplat Camille
KATZENDORF
Dhuin Julien
Renard Lucien
Perie Jean
Meveu Maurice
Tesse Auguste
Saget Andre
Gamelin Joseph

Zwróćmy od razu uwagę na dwa wyróżnione słowa, które zdają się wydzielać niżej wymienione nazwiska na dwie kategorie: Soldau i Katzendorf. Pozornie niezrozumiałe okazują się kluczem do wyjaśnienia większości zagadek.

Pierwsze z nich ma być głównym argumentem, iż w mogile spoczywają żołnierze. Ale taką wykładnię należy między bajki włożyć, gdyż po francusku żołnierze to nie Soldau, lecz soldats. Całe nieporozumienie bierze się z podobieństwa dwóch słów i założenia, że doszło do pomyłki w czasie wykuwania napisu. Jednak powiedzmy szczerze, jakie jest prawdopodobieństwo popełnienia takiego błędu nie w sporządzanej na chybcika notatce, lecz w napisie wykuwanym na pomniku? Minimalne. Słowo Soldau jest jak najbardziej poprawne i jeśli zadamy sobie trud poszukania jego znaczenia, okaże się ono nieść bardzo konkretną informację, ale o tym dalej.

Dowodem, że w mogile spoczywali żołnierze, ma być także końcowa część napisu (obecnie już zupełnie niewidoczna):

A LA MEMOIRE DES FRANCAIS MORTS LOIN DE LEUR PATRIE

co zazwyczaj tłumaczy się automatycznie jako: Pamięci Francuzów poległych z dala od swojej ojczyzny. Skoro poległych, to znaczy, że zginęli w walce. Bzdura. Francuzi polegli w styczniu 1945 r. na wschód od Wisły? Wykluczone. Cóż mieliby tam robić? Takie tłumaczenie bierze się z kontekstu, jaki narzuca umiejscowienie napisu na pomniku z czasów wojny. Gdy jednak podrążyłem w temacie, szybko stwierdziłem, że słowo morts mówi tylko tyle, że pochowani tam ludzie zmarli, nie mówi natomiast niczego na temat sposobu i okoliczności śmierci. Skąd wiemy, że polegli? Tłumaczymy tak automatycznie, bo mamy do czynienia z pomnikiem i czasami wojny. Tymczasem mogli umrzeć śmiercią naturalną. Wiemy skądinąd, że zmarli w wyniku chorób i wycieńczenia, a ten napis w odniesieniu do takiej śmierci będzie równie adekwatny jak do innego jej rodzaju.

Czy byli to żołnierze czy cywile? Nie wiemy. Sam fakt, że przybyli z jakichś wyzwolonych obozów niemieckich, o niczym nie przesądza. Intuicja podpowiada mi, że Francuzi, Włosi, Jugosłowianie czy Grecy więzieni na terenie Polski raczej nie byli jeńcami wojennymi, lecz cywilami, podobnie jak więźniowie obozów w Stutthoff, Auschwitz itp. (obozy były niemieckie, więc nie widzę potrzeby stosowania polskich nazw miejscowości). Ten wątek można by rozwinąć, lecz dalsze rozważania musiałyby się opierać na domysłach wynikających z niepewnych przesłanek.

5. Skąd przyszli?

To akurat wiadomo i jasno wynika to z treści napisu. Otóż Katzendorf to niewątpliwie nazwa jakiejś miejscowości, tak więc występująca nieco wyżej i zapisana w ten sam sposób nazwa Soldau również musi określać miejsce (a nie — jak wiele osób uważa — że zmarli byli żołnierzami; ten mit już został wyżej obalony).

Jeśli chodzi o Soldau, sprawa jest w miarę jasna — to niemiecka nazwa Działdowa. Tam faktycznie mieściło się nawet kilka niemieckich obozów o różnym przeznaczeniu. Był wśród nich również obóz jeniecki, dlatego nie można jednoznacznie odrzucić tezy, iż zmarli byli żołnierzami, jeńcami wojennymi.

W wypadku Katzendorfu sprawa jest bardziej skomplikowana. Nazwę tę nosi kilka miejscowości w różnych krajach, ale oczywiste jest, że należałoby szukać gdzieś w Polsce, i to raczej niezbyt daleko od Działdowa. Ale gdzie? Tak po niemiecku nazywano m.in. Kotowice, Kotkowice, Kotkowo… Najprawdopodobniej chodzi o Kotkowo. Położenie tej miejscowości pasowałoby do okoliczności — znajduje się ona jakieś 50 km w linii prostej od Działdowa, więc jest bardzo prawdopodobne, że przyprowadzono do Urli więźniów razem z tych dwóch obozów. Problem jest inny, a dotyczy mianowicie tego, czy w Kotkowie był obóz. Otóż co do tego nie ma pewności, natomiast udało mi się dowiedzieć, iż są relacje świadków, którzy istnienie obozu w tej lokalizacji potwierdzają, nie wiadomo jednak dokładnie, jakiego typu to był obóz, co jednak nie ma większego znaczenia, gdyż sama nazwa klasyfikacyjna obozu nie musi dokładnie odpowiadać stanowi rzeczywistemu dotyczącemu przyczyn osadzenia w nim więźniów.

6. Jeszcze raz: kim byli?

Struktura napisu na pomniku wskazuje, jak się nazywali zmarli i skąd przyszli. Pozostaje jednak jeszcze jedna sprawa.

Jak już wspomniałem, niczego pewnego na temat wcześniejszych losów tych ludzi nie wiemy. Pozostaje nawet wątpliwość, po której stronie linii frontu należałoby ich sytuować. Spotkałem się bowiem z poglądem (chociażby ze strony wspomnianej p. Ani, lecz sam również wcześniej wysuwałem takie przypuszczenia), że ci Francuzi i Włoch byli żołnierzami armii niemieckiej (francuskimi kolaborantami i Włochem z kraju należącego do tzw. osi) schwytanymi na froncie wschodnim. Doszedłem jednak do wniosku, że jest to jednak mało prawdopodobne, bo chociaż Sowieci przekształcili np. wspomniany obóz w Soldau na swój obóz dla więźniów politycznych, to raczej nie wyprowadziliby z niego wrogiego elementu tak po prostu i nie pozostawili go bez dozoru w przypadkowej wiosce. To nie w ich stylu, oni zwykli takie sprawy załatwiać (sic!) zupełnie inaczej — po cichu, na uboczu, bez świadków… Dlatego możemy z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że byli to jednak oswobodzeni przez Rosjan więźniowie niemieckich obozów, których ze względów bezpieczeństwa podzielono na mniejsze grupy, rozproszono na większym terytorium i pozostawiono pod opieką miejscowych, sami zaś Rosjanie, zostawiwszy oswobodzonych w bezpiecznym miejscu, pogonili za frontem na Berlin…

7. Kto tam jest pochowany?

Obecnie… nikt. Gdzieś w latach 60. XX w. miała miejsce ekshumacja i zwłoki z obu mogił albo gdzieś przeniesiono, albo komuś wydano. Wieść głosiła, że Francuzów ekshumowano, a Włocha (lub Włochów) nie. Jednak jeszcze później, gdy rodzina Włocha odnalazła jego mogiłę, okazało się, że żadnych zwłok już tam nie ma. Są to więc w całości już mogiły symboliczne.

***

Po co w ogóle piszę o tym wszystkim? Aby pokazać, że nie należy bezkrytycznie wierzyć opowieściom i rozwiązaniom podawanym nam przez innych, nawet jeśli wydaje się, że mają sens. Bardzo łatwo przeoczyć pewne szczegóły. Dziś sam sobie się dziwię, że uwierzyłem w tę pozbawioną konkretów historię o lotnikach…

4 komentarze do “Zagadka mogiły w Urlach”

  1. Pawel.M. stwierdza:

    Bardzo często Pan używa spójnika „iż”, mimo że słowniki dopuszczają jego używanie tylko dla uniknięcia „spiętrzenia” „że”. Błąd czy ma Pan jakąś odmienną opinię co do stosowania „iżów”?

  2. Łukasz Rokicki stwierdza:

    @ Paweł M.
    Może błąd, może po prostu indywidualna cecha języka, stylu, ale faktycznie – uchybiająca wzorcowej normie.

  3. Maja W. stwierdza:

    Bardzo cenne informacje, jak widać, zawsze trzeba głębiej poszukać i nie polegać tylko na suchych opowieściach. Pozdrawiam!

  4. Pawel.M. stwierdza:

    Człowiek ma głowę nabitą mową z telewizji i pisownią z internetu. Sam się łapię, że bezwiednie robię byki, np. napiszę coś, po jakimś czasie patrzę, a tu pleonazm 😀 A – jak pewnie sam Pan wie – człowiek, który próbuje się wypowiadać o poprawności językowej, jest pod ostrzałem; wielu tylko czyha, żeby złapać na byku 😀

    Na swoim blogu piszę głównie o książkach, ale poziom redakcji, zwłaszcza w małych wydawnictwach, jest tak tragiczny, że zrobiłem notkę o najczęściej popełnianych błędach – łatwiej dać odnośnik, niż co chwila od nowa to samo tłumaczyć. Jeszcze pominąłem właśnie „iż”, antologiczny przypadek z „oraz” i nieszczęsne „póki co”.

    http://seczytam.blogspot.com/2017/07/o-takim-fakcie-ze-pomieszczenie-typu.html

Zostaw komentarz

Silnik: Wordpress - Theme autorstwa N.Design Studio. Spolszczenie: Adam Klimowski. Modyfikacja: Łukasz Rokicki.
RSS wpisów RSS komentarzy