Ponad dwa lata temu wspominałem postać tragicznie zmarłego dr. Eligiusza Szymanisa. Dziś wspominam kolejnego nieobecnego już wśród nas wspaniałego naukowca, który wywarł na mnie wielki wpływ i którego mimo upływu lat wciąż uznaję za ważną postać w moim życiu.
W przeddzień uroczystości Wszystkich Świętych dotarła do mnie przygnębiająca wiadomość, iż 26 października zmarł Adam Karpiński — wybitny badacz literatury staropolskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, zasłużony specjalista w dziedzinie edycji tekstów, który opracował i wydał drukiem wiele mniejszych i większych dzieł polskiej literatury dawnej. To kolejny wspaniały człowiek i naukowiec, który odszedł w ostatnim czasie i któremu winien jestem kilka słów wspomnień.
Profesor Karpiński był typem naukowca, dla którego dociekania badawcze były wielką życiową przygodą. I takie podejście zaszczepiał studentom, którzy chodzili na prowadzone przez niego ćwiczenia, proseminaria i seminaria — nie perswazją, nie pustymi a górnolotnymi deklaracjami, lecz własnym przykładem. Ja trafiłem na jego proseminarium w pewnym sensie przypadkowo i raczej z ciekawości, gdyż bardziej skłaniałem się ku pisaniu pracy magisterskiej z językoznawstwa lub romantyzmu, a nie jakoś niespecjalnie mnie pasjonującej ani zachwycającej literatury staropolskiej. Jednak już po pierwszych zajęciach wiedziałem, że to jest to, czego szukałem. I tak już zostało — pracę magisterską napisałem pod jego kierunkiem.
Co wyróżniało zajęcia, a szczególnie proseminaria, prowadzone przez profesora Karpińskiego? Przede wszystkim atmosfera wspólnego poszukiwania prawdy. Profesor dzielił się z nami tym, co w jego najszczerszym przekonaniu było najlepsze i najciekawsze — swoją pracą związaną z wydobywaniem na światło dzienne utworów, o których istnieniu częstokroć mało kto wiedział, i przygotowaniem ich do druku. Żmudne i nudne? Też tak myślałem, ale właśnie pan profesor, wtedy jeszcze doktor habilitowany, pokazał, że jest inaczej, pod warunkiem jednakże, iż chce się to zrobić dobrze i rzetelnie. To była niezwykła przygoda — wspólne robienie czegoś na kształt odkrywania nowych lądów, związane ze świadomością, że nikt wcześniej nie zajmował się danym dziełem, nie ma więc nikogo, do czyich ustaleń można by się odwołać. To zresztą wpłynęło na mój wybór tematu pracy magisterskiej — właśnie poświęconej dziełu, o którym, jak na początku przestrzegł mnie prof. Karpiński, może z pięciu autorów napisało raptem kilka zdań, z czego może ze dwóch w ogóle utwór ten czytało…
Profesor, mimo olbrzymiej przewagi wiedzy i doświadczenia, nigdy nie wywyższał się ponad studentów. Na zajęciach nie zarzucał nas swymi ustaleniami. Owszem, dzielił się wszystkim, co wiedział, lecz o wiele chętniej rozmawiał o tym, czego nie wiedział, nie rozumiał, co do czego nie miał pewności. Dzielił się swoimi wątpliwościami, propozycjami rozstrzygnięć. Bywało, że ktoś spośród studentów podsuwał mu inny pomysł, inną propozycję interpretacyjną, inne rozwiązanie problemu badawczego lub edytorskiego. Widać było, że w tych momentach profesor autentycznie się cieszył, a my mieliśmy świadomość, że to, co robimy, ma sens, że nasz mistrz nie podpuszcza nas do potwierdzania tego, co sam uprzednio wymyślił, lecz że naprawdę traktuje nas jak współpracowników i razem stanowimy realnie działający, dzielący się pomysłami zespół badawczy, a praca każdego z nas ma wpływ na ostateczny kształt i jakość wydania przywracanego historii literatury dzieła.
Profesor Karpiński uświadomił wielu z nas, że badania literackie i edycja dawnych tekstów mają coś wspólnego z detektywistyką i mogą wyzwolić nie mniejsze emocje niż powieść lub film o tematyce kryminalnej. I te wspólne poszukiwania naprawdę nas wciągały. Mieliśmy świadomość, że nasz mistrz poradziłby sobie bez nas, ale czuliśmy, że potrzebuje on nas jak Holmes doktora Watsona. Z drugiej strony my, tak jak Watson, gotowi byliśmy w każdej chwili udać się z nim w te zaułki świata literatury, w które mało kto się zapuszcza, by podjąć tam próbę rozwiązania kolejnej zagadki.
Profesor Karpiński zawsze miał czas dla studentów. Był dla nich ważny, ale i oni czuli, że są ważni dla niego. Szczerze interesował się ich pomysłami, postępami w pisaniu prac magisterskich, zawsze służył pomocą w razie trudności. Ale nie tylko. Uczęszczałem na prowadzone przez niego seminarium wraz z narzeczoną. Nie sądziłem, że wybierze się na nasz ślub. A jednak przyszedł, co naprawdę nas wtedy ucieszyło, gdyż zaprosiliśmy go nie dlatego, że był naszym promotorem, lecz dlatego, że był dla nas ważny jako człowiek, że ceniliśmy go nie tylko jako wykładowcę, lecz właśnie jako człowieka. Po prostu był dla nas kimś ważnym, szczególnym. To właśnie on i wspomniany dwa lata temu dr Szymanis ukierunkowali mój sposób patrzenia na literaturę.
Wiadomość o śmierci prof. Karpińskiego głęboko mnie zasmuciła. Jeszcze tak niedawno, kilka dni temu, nawet pomyślałem o tym, nad czym i z kim teraz pracuje mój dawny promotor… Nawet do głowy mi wtedy nie przyszło, że może już dołączył do wielkich poprzedników…