Nauczyciel, niezależnie od nauczanego przedmiotu, powinien wdrażać uczniów do samodzielnego myślenia, chociaż struktura egzaminu kończącego naukę języka polskiego w liceum, wymagającego myślenia zgodnego z kluczem, wcale temu nie sprzyja. Nie można jednak zapominać, że sam też powinien myśleć samodzielnie i krytycznie przyjmować rozstrzygnięcia proponowane przez autorów podręczników, a nawet twórców materiałów metodycznych. Pisałem już o ich wpadkach w artykułach Na toż — kulinarny problem i Mickiewicz politeistą?, a jakiś czas temu kolejnego przykładu dostarczyła mi koleżanka po fachu. I okazuje się, że nawet uczenie ortografii w oparciu o materiały przygotowywane przez specjalistów w przewodnikach metodycznych bywa niekiedy ryzykowne, i to nie z powodu możliwych przypadkowych błędów w druku.
Otóż w jednym z takich poradników znalazła się propozycja ćwiczenia ortograficznego, w którym jedno z poleceń brzmi:
Poprawne nazwy bez błędów to:
a) Język Polski, Rzeczpospolita Polska, Polak, Polskość, po Polsku, Polonia
b) język Polski, Rzeczpospolita Polska, polak, polskość, po polsku, Polonia
c) język polski, Rzeczpospolita Polska, Polak, polskość, po polsku, polonia.
Pierwsze dwie odpowiedzi są niewątpliwie błędne — w pierwszym szeregu popełniono cztery błędy, w drugim „tylko” dwa. Zatem wynika z tego, że zgodnie z intencją autora poprawna jest odpowiedź ostatnia. I prawie tak jest. Prawie, gdyż proponowany tu zapis *polonia sprzeczny jest z normą, ponieważ zgodnie z zaleceniami źródeł normatywnych wyraz ten należy zapisywać wielką literą. Można by uznać to za psotę sławetnego chochlika drukarskiego, gdyby nie fakt, że ćwiczenie to sprawdza, czy uczeń opanował pisownię wyrazów, które na poprzedniej karcie pracy miał po prostu przepisać według wzorca, a we wzorcu tym wyraz Polonia również został błędnie napisany:
To także pieśń najbliższa sercu …………………… (polonii)
Z tego wynika, że autor konsekwentnie zachęca do tego, by nauczyciel wpajał uczniom błędną pisownię tego wyrazu!
Żeby tylko tyle! Spójrzmy jeszcze raz na sformułowanie polecenia:
Poprawne nazwy bez błędów to
Przecież to nic innego jak zwykła tautologia: jeśli coś jest bez błędów, to samo przez się oznacza to, że jest poprawne i na odwrót.
Oczywiście pułapek jest więcej. Zdarzają się na przykład przypadki definiowania w podręcznikach nowego pojęcia za pomocą terminów, które uczeń ma zgodnie z planem (planem, dodajmy, sporządzonym przez samego autora podręcznika) poznać dopiero w przyszłości, tak jak w podręczniku pewnej bardzo znanej (rzekłbym nawet „kultowej” lub „legendarnej”) autorki, która uświadamiała uczniom, że mowę zależną wprowadza się najczęściej za pomocą zdań podrzędnych dopełnieniowych, a cały dowcip polegał na tym, że o zdaniach tych mowa miała być dopiero kilkadziesiąt stron dalej…
Do tego można dorzucić publikację zawierającą propozycje tematów wypracowań dla uczniów przygotowujących się do matury, gdzie znaleźć można było temat:
Na podstawie interpretacji porównawczej Bogurodzicy oraz Lamentu świętokrzyskiego wskaż i omów najważniejsze cechy polskiej średniowiecznej pieśni maryjnej.
Problem w tym, że Lament świętokrzyski do pieśni się raczej nie zalicza… Co więcej, sam klucz wskazuje, że są to utwory skrajnie różne, więc biada temu, kto próbowałby zgodnie z tematem dążyć do jakiegoś uogólnienia na temat średniowiecznej poezji maryjnej. W ogóle wydawnictwa z gotowymi tematami wypracowań maturalnych to osobny problem. Nauczyciele czasem się nimi posiłkują, ale zbyt często traktują je bezkrytycznie, a tymczasem w sformułowaniach tematów czy nawet kluczach do oceniania prac można znaleźć tyle tzw. kwiatków, że głowa mała. Często okazuje się, że klucz owszem, nawet i jest w miarę dobry, ale… niekoniecznie do tak, a nie inaczej sformułowanego tematu! Czasami nawet wychodzi na to, że aby „wstrzelić się” w klucz, należałoby napisać pracę „nie na temat”.
Wniosek? Nikomu nie można ufać, nawet autorom podręczników i przewodników metodycznych. Nie warto iść na gotowe, gdyż tylko krytyczne podejście do źródeł może uchronić nauczyciela przed powielaniem błędów popełnionych przez kogoś innego. To samo dotyczy zresztą również uczniów, zazwyczaj bezkrytycznie podchodzących do tego, co mogą przeczytać w ogólnie dostępnych w Internecie opracowaniach, których autorami częstokroć są… tacy sami uczniowie jak oni.
Nie znaczy to jednak, że podręczniki i inne pomoce są do niczego. Owszem, wpadki się zdarzają, jak każdemu, kto coś robi. Ryzyko błędu jest wpisane we wszystko, czego się podejmujemy, więc nie należy wieszać psów na autorach podręczników i innych materiałów, które ułatwiają życie i uczniom, i nauczycielom. Trzeba tylko zachować dystans i chociażby minimum ostrożności, korzystając z ich pracy.